RAJD KGHM 2018 - KLUB GÓRSKI PROBLEM

Idź do spisu treści

Menu główne:

RAJD KGHM 2018

RAJDY
49 RAJD KGHM - KAMIENIEC ZĄBKOWICKI.  9-10.06.2018.
Jak to po każdym rajdzie się dzieje, tak i tu zamieszczam króciutką relację z naszego turystycznego wyrypu. Jako drugi prezes Klubu, mogę z satysfakcją stwierdzić, że w tym rajdzie wzięła udział znaczna liczba członków PROBLEMU, bo równo 20 duszyczek. Naszą paczkę uzupełniały i przydawały jej splendoru trzy wesołe synogar -lice z Wrocławia, Legnicy i Zgierza. Dzięki sponsoringowi rajdu przez kombinat, za głupie 150 zeta mieliśmy przejazd tam i nazad, przyzwoite zakwaterowanie w DW Sport Centrum w Słupcu, koryto wieczorne, czyli tzw obiadokolację, śniadanko w formie szwedz - kiego stołu i  poczęstunek - wyżerkę na zakończeniu rajdu. Ten czteropiętrowy DW C.S. spełniał wszystkie nasze ocze- kiwania. W dwuosobowych pokojach był nowy sprzęt, ładna bieluchna pościel, bezpłatna TV, czysta łazienka i WC. Na wieczorne posiady przy muzyce pozwolono nam zagnieździć się w sali konferencyjnej. Nieodpłatnie. Poniżej: zapylamy do koryta.

Boguś na rajd przytargał jakąś czarną sobakę, rasa górska, obronno-myśliwska. Piesek był bardzo grzeczny i wstrzemięźliwy. Nigdzie, w hotelu ani w restauracji nie nasr... pardon, "nie nawalił". Nawet tzw. wiatrów w naszym towarzystwie nie puścił, chociaż - jak mówi właściciel - często mu się to w czasie kąpieli zdarza. Nie szczekał bezmyślnie, jak to robią durnowate, wiejskie psy. Piesek, chociaż młody, jest bardzo dobrze układany. Brawo opiekunowie.

Pałac Marianny Orańskiej, zbudowany w stylu neogotyckim, bardzo przypomina orient ze swoją mnogością arkad, podcieni i okien zakończonych ostrym łukiem. Kubatura pałacu robi wrażenie. Na każdym kroku widać intensywne prace renowacyjne. Odsłaniane są stare freski, uzupełniane balustrady tarasowe z białego piaskowca, remontowane niezliczone ilości schodów. Gdzie potrzeba, stosuje się marmury różnych barw i gatunków oraz cegły klinkierytowe. Granity szlifowane, witraże, okna, drzwi i dziedzińce są z najwyższą pieczołowitością konserwatorską przywracane do stanu pierwotnego. Większość prac finansowana z dotacji UE, Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego. Dobrze, że jakieś pieniążki wyrwaliśmy, chłe, chłe. Co będzie dalej, zobaczymy.

Przed wejściem do pałacu, przewodniczka ostrzegła wszystkich o niskim wejściu przez wrota pałacowe. Minęło chyba 15 sekund i ja, jak nie pierdyknę się łbem o łune drzwi, aż słodkości poczułem w ustach. Na czubku bezwłosowej łepetyny wyskoczył mi wspaniały guz i spłynęła maleńka strużka krwi mojej tętniczej. Rysiu Kuc natychmiast zatamował krwotok i przylepił plaster komandosa. Tak to księżna Orańska zemściła się na mnie, gdyż chwilę przed tym zdarzeniem nazwałem ją publicznie babą rozpustną, rozwiązłą, po prostu ladacznicą. W kilku salach zamku na monitorach mogliśmy śledzić historię zabytku, oryginalne filmy przedwojenne cz.b. oraz drogę renowacji obiektu i zespołu parkowego. Całość robiła wrażenie. Jak wszystkie prace zostaną ukończone, to pałac tej Orańskiej w Kamieńcu Ząbkowickim będzie perełką architektoniczną na skalę europejską.

Po zwiedzeniu pałacu i pięknego, wciąż restaurowanego parku z fontannami, pergolami i zacisznymi miejscami do dumania, część grupy udała się na pięciogodzinny szlak prowadzący od Żdanowa w Górach Bardzkich, przez  Przełęcz Srebrną, Nową Wieś Kłodzką do Słupca. 
Po drodze godne uwagi było arcydzieło sztuki przemysłowej, ceglany wiadukt kolejowy z przełomu XIX-XX wieku. To pozostałość po Sowiogórskiej Kolei Zębatej. Z powodu dużego wzniesienia zastosowano trzecią szynę zębatą, po której specjalne parowozy wciągały skład na górę. To samo się działo przy zjeździe, gdy szyna hamowała ciężki pociąg. Szlak był bardzo malowniczy. Z kotliny Żdanowa, przez zalesione Góry Bardzkie, Pohulankę, Rów Czerwieńczyc, Garb Dzikowca do malowniczego Słupca połozonego w paśmie Gór Włodzickich. 
Zasadnicza część naszej grupy zrezygnowała z tej długiej marszruty ze względu na panujący niemiłosierny zaduch, brak najmnierjszych powiewów wiatrów i doskonałą znajomość tego odcinka szlaku. Wybralismy wariant etnograficzno - przyrodniczy. Z Nowego Zagórza, szlakiem czerwonym pocwałowaliśmy w kierunku Połoniny i Kościelca. Po drodze zapoznaliśmy się z wieloma ciekawostkami budownictwa historycznego, podziwialiśmy zadbane obejścia bambrów i ubogie chatynki tubylczej biedoty, oraz rozpoznawaliśmy różne okazy flory. W nadmiarze rosły tam pokrzywy,  wilcze łyka,  babki lancetowate i przeklęty barszcz Swarowskiego. Wniosek? Co złe, to od Ruskich, chłe, chłe.
Po takiej spiekocie należało przyjąć zimny prysznic. Tak odświerzeni mogliśmy podejść do koryta. W restauracji przy stadionie dawano smacznie i zdrowo. Nikt nie doznał najmniejszych "rewolucji" układu pokarmowego.

A wieczorem, zgodnie z wieloletnią tradycją, zebraliśmy się na kilkugodzinną watrę w sali użyczonej nam za frico.

Przy akompaniamencie zaczarowanych gitar Wiesia i Marka oraz łkających, targających za serducho skrzypeczek Heniusia, śpiewaliśmy znane nam piosenki rajdowe i ludowe, kilka zza Buga. Pomocne były śpiewniki Problemu, gdyż często zwrotki wylatują z już niemłodych głów. Zwróćcie pilną uwagę, że na stole nie było żadnych wódek, bimbrów i łyskaczy. Trzy, cztery browarki, soczki, jakieś smętne batoniki. Chcieliśmy na trzeźwo przeżywać radość wspólnego śpiewania. Dopiero po trzech godzinach rozdzieliliśmy się na grupy tematyczne i w zaciszu hotelowych pokoi mogliśmy zdegustować małą lampeczkę winka i naleweczki Krzysia S. Zwróćcie też uwagę, że nie podpisuję zdjęć osób nazwiskami. Wprowadzone przez UE durnowate przepisy GIODO, DODO, SRODO doprowadzają do absurdów na piramidalną skalę. W zgromadzeniu Unii zasiada wielu niedouków, starych pierdzieli, którzy nie mając dobrego pomysłu na dobrą zmianę, wymyślają co rusz jakieś idiotyzmy. Pamiętacie sprawę zmianę kwalifikacji marchewki z warzywa na owoce, małży, ostryg na gatunek ryb, czy określenie dopuszczalnej krzywizny bananów. Świat zwariował!
A my, Polacy, poddajemy się temu amokowi...ech!

W chwilach wolnych siadywaliśmy sobie pod parasolami na tarasie hotelu i rozprawialiśmy o najistotniejszych problemach świata, sprawach osobistych i o przysłowiowej du***pie Maryni. Tematem przewodnim były choróbska i dolegliwości stawowe, zjawiska coraz częściej pojawiające się w naszych dojrzałych organizmach, niestety. Zimny browarek i dymek z mentolowego łagodził stany zapalne, a leciutki zefirek chłodził nasze pomarszczone nieco czoła.

W niedzielę nasza grupa pod przewodnictwem wspaniałego przewodnika sudeckiego Rysia Kuca zwiedziła zabytki Kamieńca Ząbkowickiego. Cieszyły oko pięknie odnowione kościółki, plebanie i domy mieszczan. Klomby, platany, gazony i zadbane trawniki uzupełniały ten przepiękny obraz.

Ja, obolały i zmęczon snadnie, szukałem miejsc, na których mógłbym wyciągnąć swoje gnaty i odciążyć stawy biodrowe /czekam 2 lata na endoprotezy/ oraz kręgi odwłokowe, 1,2,3 lędźwiowe /kriolezja, w perspektywie zgrabna drabinka i 4 śruby M8/. Z pozycji horyzontalnej znacznie lepiej jest podziwiać kamienne mury kościoła pocysterskiego z XIII w. i przebiegające po nieboskłonie chmurki. Można by było tak godzinami leżeć w błogim rozmarzeniu, ale to jest rajd, czas na metę.

No i  nadszedł kulminacyjny moment rajdu. Uroczyste zakończenie odbyło się na na dużej łące - parkowym trawniku -  przy wartko niosącej swoje czyste wody Nysie Kłodzkiej. Kombinat i Lubinpex stanęli na wysokości zadania i wspaniale przygotowali to niedzielne spotkanie wyrypiarzy z kilku zakładów LGOM-u. Do kotleta i do tańca przygrywał znany zespół z Jeleniej Góry.
No i zaczęło się obżarstwo. W ruch poszły plastikowe łyżki, noże i widelce. Wiele z tych pseudosztućców połamano. Ja zawsze mam przy sobie wojskowy niezbędnik, więc nie musialem rzeźbić kiełbaski plastikowym skalpelem, chłe, chłe.
A bidny Wiesiu połamał cały komplet..no, bez łyżki.


Trzy psiapsółki, Ewunia i Jadwinia z Zegrza, tfu, Zgierza, oraz  Maryś z Wroclawia, stanowiły nierozłączną trójcę kobitek dojrzałych, ale pełnych atomowej energii i perlistego humoru. Ewa jest jedną z założycielek naszego Klubu PROBLEM, więc zna wszystkie sprawy od podszewki. Poza tym jest wspanialym kompanem na górskich szlakach, jest - ogólnie mówiąc - do tańca i do różańca. Szkoda, że naszych spotkań jest tak mikroskopijnie malusio. Żal łokrutny.

Na rajdzie nie mogło, nie ma takiej siły - poza chorobą obłożną - żeby nie było prekursora i wieloletniego komandora rajdów KGHM i Górników Miedzi, Mariana H. Zorganizowałem Mu bloczki żywnościowe, żeby chłopina sobie pojadł za wszystkie czasy. W dowód wywdzięki otworzył pudełeczko z suszonymi algami w oliwce z drzewa sandałowego. Ponieważ napisy oryginalne, singapurskie nic nikomu nie mówiły, przetłumaczyłem, że jest to suszone guano małpie, przysmak indochińskich tubylców. Wszyscy nabrali obrzydzenia i w taki to perfidny sposób wchłonąłem całą zawartość pojemnika. Było dobre, o smaku suszonej trawy z olejem, chłe, chłe. Egzotyka pieprzona.

Nasza obecność i wkład zostały zauważone, dlatego Marysia, Stasia i ja dostaliśmy okolicznościowe upominki. Całość zgrabnie prowadził nasz kolega rajdowy Rysiu K.

Były też tańce regionalne i prysiudy, był śpiew, śmiech i radocha ogromna. Nie mogę pojąć, skąd u niektórych było jeszcze tyle energii po półdniowym wyrypie, że mogli jeszcze skakać i wywijać piruety na bruku. Ja tam wolałem posiedzieć pod parasolką i smętnie sączyć zimnego browarka tyskiego. Zmogłem trzy pokale 400ml. Beknąłem i pobiegłem zbada c urządzenie o nazwie TOI-TOI.

Po starciu się z framugą Orańskiej, na obolałą łepetyną zastosowałem świerzy liść kapustki młodej. Chłodek i skladniki odżywcze tego popularnego warzywka łagodziły ból i zmniejszały śliwę, jaką sobie zafundowałem. Od tamtej chwili nie lubię księżnej. Wręcz łuną przeklinam. I kto do cholery wymyslił takie niskie wejście do komnat o wysokości ponad 4 metrów?

Oddział PTTK "Zagłębie Miedziowe" jako organizator Rajdu KGHM, pokazał się z jak najlepszej strony. Chyba największy wkład pracy wniosła nasza kochana Beatka, która umie wszystko i wszędzie załatwić. Pogłaszcze lub opieprzy gdzie i kogo trzeba, znajdzie w internecie nagrody w najleprzych cenach, wspaniałe bazy wypadowe, wsio.
Tylko nie znosi mojego mędzenia w sprawozdaniach. Wybacz Beaciu, taki już "jezdem" chłe, chłe. Cóż ja bidny poradzę, że jak się "dorwiem" do klawiatury, to jadę bez opamiętania. Eugeniusz, dla mnie Geniuchna, jak to przystało na Pana Prezesa Oddziału, nad wszystkim sprawował prawdziwie ojcowską opiekę. Doglądał, aby każda rzecz, każda sprawa była przeprowadzona wzorcowo. I tak było. Brawo Zarząd Oddziału PTTK w Lubinie.

Na koniec, zwyczajowo kącik kulinarny. Mam nadzieję, że te fotki poniżej przypomną Wam najpiękniejsze chwile obżarstwa, pobudzą Wasze kubki smakowe i zdopingują Was do skosztowania takich frykasów na najbliższym Rajdzie Górników Miedzi, który bedzie już za trzy miechy. Feerię obżarstwa można było rozpocząć gorącym żureczkiem. Dalej szły karkóweczki soczyste z suróweczką. Musztardy i keczupu do woli. Następnym daniem były pyszne pierożki ruskie z chrupiącymi skwareczkami i cebulką złocistą. Jakby jakiś obżartuch miał mało /???/ to mógł dopchać regionalnym chlebkiem ze smalcykiem niezbyt apetycznym, bo zmielonym na jednolitą, brązowatą papkę. Wszystko było pyszne, ale ogórki małosolne okazały się zaje**biście solne! A na bloczku pisało jak byk "ogórki małosolne". Jeszcze tak słonych ogórców żem nie jadł nigdy. Pozdrawiam tego kiszmena, co tak spartolił młode ogóreczki. Na deser było ciasto drożdżowe z owocami i mała /0,4l/ halba piwka. Nie rozumiem, dlaczego od kilku lat zamieniono pokale 0,5l na 0,4l. Ciasto i żurek oddałem koleżance. Żurek zlała do termosu dla męża. Ciasto wtryniła już w autobusie.


No i troszkę statystyki. Nasza ekipa "Problem" miała wspolnie 1694 lata. Średnia wieku - 65,15 lat. Kobiet w ekipie było 15, co stanowiło57,6% populacji rajdowej. Dżentelmenów było 42,4%. W całym Rajdzie KGHM wzięło udział 530 osób w 12 grupach z zakladów kombinackich oraz klubów turystycznych. Na szlakach nie zanotowano żadnych poważniej -  szych wypadków, poza moją rozbitą kiepełą.
Opowiem jeszcze Wam o małym zdażeniu, jakiego byłem świadkiem. Sącząc piwko przy stoliku, zauważyłem cztery starsze osoby, nie wyglądające z ubioru na członków rajdu, które bezceremoniajnie podeszły do stołu ze smalcem, chlebkiem i ogórcami i zaczęły sobie szykować słuszne pajdy. Do tego wzięły po cztery ogórcy. Podszedłem i zapytałem ,czy są rajdowaiczami? Nie, padła odpowiedź. O mało mnie szlag nie trafił. Wytłumaczyłem kmiotkom, że chyba widzą, że nie jest to festyn miejski, ale zamknięta impreza KGHM-u. I jak można tak na chama żreć czyjeś jedzenie. Rajdowicze jeszcze nie wszyscy przyszli z tras, a tu wiochmeni zżerają im smalcyk. Pozwoliłem im /prawem kaduka, bo jakie ja miałem prawo rozporządzać naszymi potrawami/ żeby wzięli już te posmarowane kanapki. Tupeciarze to oni byli nieprzeciętni, bo zamiast odejść z naszego rejonu jak niepyszni, siedli sobie w najlepsze pod NASZYMI parasolami, przy NASZYCH stołach i spokojnie wpieprzali NASZ smalcyk. Potem dorwałem tutejszego sztajmesa, który cwanie przysiadał się do stołu na którym ktoś na parę minut zostawił piwko /prawie całe/ i ten łach dopijał browarek do dna. Potem drugi i trzeci. W pewnym momencie, jak nasze spojrzenia się spotkały, pogroziłem mu palcem i gestem pięści pokazałem że dostanie z liścia. Odszedł do TOI=TOI-ki, z której podpieprzył całą rolkę papieru toaletowego. Ech, machnąłem ręką, bo nie do mnie należało ganianie się po pastwisku za kolekcjonerami i smakoszami.
Z ciekawostek rajdowych przytoczę jeszcze fakt, że Zbyszek zostawił w autobusie swoją czapeczkę z wartościowymi odznakami. Musiał ganiać samochodem kierowcę autobusu gdzieś po wioskach za Ścinawą, chłe, chłe. Ale zgubę odzyskał.
Wszyscy Problemowicze wrócili cało i w lepszym - mam nadzieję -  zdrowiu do swoich stałych pieleszy. Naładowani pozytywną energią, opaleni dobrymi gatunkowo papieroskami, napici i syci, będziemy jeszcze długo wspominać Rajd KGHM - Kamieniec Ząbkowicki 2018. Żałuję tylko, że zwyczajowo nie zrobiliśmy sobie zdjęcia strażackiego, dlatego jesteśmy wszędzie rozproszeni. Może kogoś pominąłęm? Ja, ze swojej strony serdecznie dziękuję Koleżankom i Kolegom za ustawiczne wspieranie mnie w moim cierpieniu, za niesamowitą komitywę, za radość, którą mnie napawaliście. A Józefa proszę, aby w czasie snu /prycza w pryczę/ wyraźniej gadał, bo nic z Jego lunatycznej paplaniny i okrzyków nie zrozumiałem, chłe, chłe. Brak nam było w apartamencie Tadzia. Ten dopiero bełkoce przez sen.

foto i text: Heniuś. Autocenzura. 
Do zobaczenia na kolejnym rajdzie.
ps: niektórzy ze znajomych zżymają się z powodu mojej paplaniny w sprawozdaniach z różnych imprez, jak w tym miejscu.. Pewnie, mogę zamieścić tylko kilka fotek z króciutkim opisem. Ale chyba w naszej zabawie nie o to chyba chodzi. Próbuję przywrócić atmosferę danego zdarzenia, wyzwolić w czytających - zwłaszcza klubowiczach - chociaż uśmiech, jeżeli nie śmiech perlisty. Większości jednak podoba się moja siermiężna pisanina, więc będę ten styl kontynuował. A malkontenci mają przecież wspaniałe wyjście. Oglądać same obrazki lub nie wchodzić na stronkę prowadzoną przez najwybitniejszego grafomana klubowego, chłe, chłe.


 
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego