OD 2020 - KLUB GÓRSKI PROBLEM

Idź do spisu treści

Menu główne:

OD 2020

HISTORIA
 XVII Zimowy Biwak na Grzybowej Górze -
8-9.02.2020r.
W dniach 8-9 lutego odbył się tradycyjny  Zimowy Biwak na Grzybowej Górze, zorganizowany przez nasz Klub Górski Problem przy wydatnej pomocy Nadleśnictwa Lubin. Komandorem był Wawrzyn Snowyda. Kontrkomandorem był Bartek Pasterczak. Pomocni w organizacji imprezy byli aktywni członkowie naszego klubu, uwiecznieni na zdjęciach, ale nie wymienieni tu z nazwiska bo nie mam od nich zezwolenia. Wicie, rozumicie, to durnowate RODO srodo.  Jak uczestnicy zjawili się na umówioną godzinę, watra już płonęła dużym ogniem, kiełbaski brązowiały nad żarem, na stole pyszniły się różniste chlebki, napoje chłodzące i inne biwakowe smakołyki. Szkoda tylko wielka, że nie było śniegu, bo wtedy atmosfera byłaby znacznie bardziej zimowa. Ale pomimo braku ponowy, i tak wszyscy byli uchachani i szczęśliwi.  Na lekkim wiaterku powiewały żagle Nadleśnictwa Lubin, które zabezpieczyło 10 ton drewna i przygotowało polanę biwakową. 

Biwak nie mógł się obejść bez uświęconej wielowiekową tradycją zupki grzywowej, do czego obliguje chociażby nazwa 
Grzybowa Góra. W tym roku tą wspaniałą, aromatyczną, pachnącą grzybkami zupę przygotowała przyszła, potencjalna teściowa Wawrzyna. Mądra kobitka, nie znam jej, ale kapuję, że chcąc bardziej zjednać sobie przyszłego zięciulka, pokazała profesjonalną klasę i ugotowała grzybową, której ja sam bym się jako były kucharz z "Batorego" nie powstydził. Gęsta od grzybków zawiesista śmietanką, dobrze przyprawiona, doprowadzała do orgazmu śliniawek. Ja, w swojej bezczelności i łapczywości wymusiłem na Wawrzku dolewkę. Będąc taką wspaniałą kuchmistrzynią, teściowa chyba podszkala swoją córę w tematach kuchennych. Wawrzuś będzie miał dobrze. Łoj, jak dobrze, chłe, chłe.

Tatuś Wawrzka i Kacperka bardzo sledził reakcje degustatorów zupki. Sam też/ poniżej po lewej/  też dokładnie grzebał łychą analizując składniki dania. Tadziu także na wydrę dostał repetę i z kromą chlebka zaspokoił głód, z którym się zmaga na codzień. Ale tak mają renciści z tzw, starego portfela, czy portmonetki, jakoś tak.

Około godziny 19:30 biwakowicze odbyli morderczą wspinaczkę trawersem niebieskim na szczyt Grzybowej Góry /2170 dcm n.p.m./ Ten majestatyczny szczyt z wielkim głazem narzutowym obrósł już legendami i stał się miejscem spotkań dzieci, młodzieży i dorosłych koni na różnego typu imprezach okolicznościowych. To ta góra zawsze była atrakcyjnym  punktem wszelakich wejść wiosennych, zimowych, zawodów, konkursów, wyścigów itd. To tutaj niepełnosprawne dzieciaczki swojego czasu posadziły "Dąb Tolerancji" a Grzybogór witał wszystkich, wygłaszając swoje nauki i rymowanki. Wszystko przez lata było organizowane przez Oddział PTTK Zagłębie Miedziowe przy oczywistym, wydatnym wsparciu i uczestnictwie członków naszego klubu.

Na Biwak zgłosilo się 33 osoby, w tym piątka małolatów. Rozbito 3 namoty. Na nocleg w buszu zdecydowało się tylko 6 osób. Wszyscy przeżyli, bo nie było zamieci i minusów w nocy. Tylko watacha dzików chrząkała troszkę w poszukiwaniu karmy, ale głośne i przeciągłe wiatry dochodzące z namiocików przegonily to dzikie towarzystwo.

Obecnością na Biwaku zaszczycił nas sam PPN /Pan Prezes Naczelny/ Jasiek . Była i starszyzna klubowa, Dżozef, Kristofer, Crazy Henry i Tedi. Heniuś jak zawsze trzęsidupa, więc był w maseczce zabezpieczającej /tak na wszelki słuczaj/ przed koronawirusem. W towarzystwie były osoby, które niedawno wróciły z regionu tybetańsko-chińsko-mandżurskiego, więc mogły się zetknąć z tym cholerstwem. Licho nie śpi.

Młodzież klubowa zrobiła się jakaś dziwna, bo całkowicie abstynencka. Pili jakieś durnowate napojki energetyzujące, soczki i mineralwasser. W nich pokladamy wielkie nadzieje, co do przyszłości Klubu Górskiego Problem, bo stara wiara pomalutku się wykrusza. i nie chodzi o ciche zejścia, ale niemoc w członkach i choroby pasożytnicze wieku starczego, odbierają im możliwość aktywnego uczestnictwa w takich ekstremalnych spotkaniach w kniei, u podnóża majestatycz- nej Grzybowej Góry.

Jeszcze raz w imieniu Zarządu Klubu Górskiego PROBLEM pragną serdecznie podziękować Nadleśnictwu Lubin za zgodę i pomoc w organizacji naszego biwaku zimowego A.D.2020. Podziękowania i pozdrowienia ślemy również do organizatorów i wszystkich uczestników tej wspanialej imprezki. Do zobaczyska.
ps: niestety, nieutuleni jesteśmy w żalu z powodu nieobecności supermena z Nadlesnictwa Lubin - Norberta Wendego  oraz Agatki ze swoją niesamowitą struclą jabłkową. A tak...cholera, mieliśmy ślinkę na ten Agatowy jabłecznik.
foto i text: Crazy Henry. Autoautoryzacja.

*******************************************************************
W dniu 7.08. 2020r. zmarł MAREK JAGLARZ. Miał 78 lat.
Marek był jednym z założycieli Klubu Górskiego "Problem". Przez 50 lat dał się poznać jako wspaniały kolega, kompan wszelakich spotkań przy watrze, wypraw górskich, rajdów i złazów. Zapisał wspaniałą, złotą kartę w historii Klubu. Bez Niego jakże ubożsi bylibyśmy w wiedzę i  doznania, jakie można przeżywać tylko w gronie wieloletnich, wypróbowanych Przyjaciół / przez duże P"/.
Osobiście, chociaż jestem wielce zmartwiony odejściem Marka, czuję się jednocześnie bardzo szczęśliwy, że los spotkał nasze życiowe drogi i mogłem radować się Marka obecnością i czerpać wiedzę z Jego niesamowicie ciekawych opowiadań. Na Marka zawsze można było liczyć w 100%. Pomagał, doradzał, często delikatnie prostował błędną moją wiedzę, był bardzo przyjazny ludziom i środowisku. Był wzorem prawdziwego i prawego Człowieka. Otaczał się mirem i szacunkiem wszystkich klubowiczów. Życie zawodowe związał z Zakładami KGHM, w których pełnił wiele znaczących funkcji.
Na zdjęciu - jednym z ostatnich jakie Markowi zrobiłem - Nasz Drogi Skaut z uwagą i cierpliwością wsłuchuje się w monolog Tadzia na 50-leciu Naszego Klubu, siedząc nad Zalewem w Zagórzu Śląskim, sącząc zimne piwko. I chociaż choróbsko drążyło Jego ciało, chociaż chodził z balkonikiem, to umysł Jego pozostawał do końca światły i bystry. Pomimo wielkich utrudnień On jednak przybył na ten nasz wielki Jubileusz. Cholernie brak nam będzie Marka. Już brak.
Pożegnanie Marka w Kaplicy Leonarda w Lubinie, na Cmentarzu Zacisze w Oborze, odbyło się 12 sierpnia. Prochy Marka Jaglarza zostały pochowane w grobie rodzinnym w Krakowie.
Nie mówię "Cześć Jego Pamięci" ale Do zobaczenia Mareczku na górskich, niebiańskich szlakach... 
Ech, ciężko, bardzo ciężko jest pisać o takich sprawach...
Foto i text: admin
*******************************************
Zbigniew Kościelny
10.XI.1934 - 5.XI.2021
Piątek, dnia 5 listopada 2021 roku był najczarniejszym dniem w historii naszego klubu. Ok.godz.18:00 odszedł z Naszych szeregów najwspanialszy kompan wypraw, prawdziwy przyjaciel, niezastąpiony gawędziarz i lek na wszystkie nasze bolączki i strapienia. Był najstarszym członkiem i zarazem jednym z założycieli Klubu Górskiego PROBLEM /obecna nazwa/. 
Zbysiu był jednym z nielicznych, którego nie dało się nie lubieć. Mało powiedziane. My Go kochaliśmy miłością braterską, bezinteresowną, szczerą. Ciężko zebrać mi kłębiace się myśli, aby powstał jakiś zgrabny wspominek o Zbysiu na tej stronie, więc proszę o wybaczenie za haotyczność tego tekstu. Jeszcze dwa tygodnie przed śmiercią koledzy rozmawiali ze Zbysiem który był w bardzo dobrej formie i czynił sobie delikatne podśmiechujki. Tu zamieszczam tylko kilka z tysięcy zdjęć Zbyszka dla przypomnienia dawniejszych i bliższych czasów. W latach 70- tych ubiegłego wieku były to tylko fotki czarno-białe, papierowe. Potem doszły slajdy kolorowe i już niedawno cyfrowe.
Powyżej Zbysiu targa naręcze chrustu na rozpałkę watry, przy której oczywiście mógł "pleść" do białego rana. Ciekawie "pleść", chłe, chłe.Wcielał się w niezliczone role, dla których nauczył się grać na fleciku i skrzypcach. Problem był tylko z kobrą, która za cholerę nie chciała wyleźć z puszki po dobrej, socjalistycznej marmoladzie. A w Strużnicy tak grał na swoim stradivariusie, że tubylcy rzucali kosy w zborzu i przybiegali z rozdziawionymi gębami posłuchać "tego kudłatego" skrzypka, wirtuoza. I te skrzypki, chociaż lekko uszkodzone, dzisiaj cichutko płaczą gdzieś na szafie. Już ich Zbysiu nie weźmie do rąk, nie zadrgają rzewnie struny...pozostała przerażająca cisza w czarnym futerale.
Na rajdach Zbysiu czarował wszystkich znajomością różnistych roślinek i robali przerażających nasze synogarlice, często jeszcze dziewice. A Zbyniu był gentelmanem w każdym calu. Nie straszył dziewczyn glizdami czy złapanymi pająkami. On te gadziny puszczał wolno, niech sobie żyją - mówił. Ja to bym obcasem, czekanem łupnął a On nie.. delikatnie kładł takeg orobala na trawce i patrzał jak toto się kryje w glebie lub mchu zielonym.

Jako nestor przez wiele lat brał udział w maratonach wszelakiego typu. I ZAWSZE dobiegał do mety. Nie pierwszy, ale dobiegał. I to się najbardziej liczyło. W moich oczach Zbysiu był zabidzony, bo żadnego nie miał sadełka. Brzucho u Niego plaskate, same ścięgna, mięśnie i wytrzymałe kości. I ta Jego niesamowita pamięć. Po osiemdziesiątce zachował tyle w swojej głowie wiedzy historycznej, tyle zapamiętanych drobiazgów i zdarzeń z naszego klubowego życia że daj mi Panie Boże chociaż 1/10 takiej pamięci. A Nasz Klub - przypomnę - istnieje już od 1969 roku. 
Często Zbyniu holował - po prostu ciągnął - do mety dziewczyny mogące być Jego córkami lub wnuczkami. Taką to Nasze Chłopisko miało kondycję. Przypomniałem sobie, jak to w wieku 75 lat Zbysiu w rozmowie ze mną się rozpłakał bo spuchł na siedemdziesiątym kilometrze biegu do Karpacza. Siadł nad rowem przy szosie i nie mógł biec dalej. A na trasy Lubin - Karpacz czy Szklarska Poręba zabierał do plecaczka "obfitą" wałówę. To było - widziałem swemy gałamy - dwa serki topione tzw. kiełbaski, tabliczka jakiejś studenckiej czekolady, jakiś marniutki bananek i butelcyna 0, 5 mineralwaser. Wodę uzupełniał w napotykanych strumykach, barach czy remizach OSP. I z takim żarciem zapychał Nasz Kochany Zbysiu na sto kilometrów. Niewyobrażalne! Zawsze Mu to wypominałem. Zalecałem Mu zabranie boczku wędzonego, słusznego pęta grubej, tłustej kiełbachy, tuzina jajec na twardo, salcesonu ozorkowego, żeby go trzymało. A Zbychu się tylko śmiał i mówił, że woli szczaw przydrożny od moich baleronów.  Przyznawał mi też rację, że celulitu to On nie pozna. No jak miał poznać? Jak miał się ten celulitis pojawić na Jego ścięgnach i mięśniach ? Ale siłę Miał. Jeszcze parę lat temu jak koło nas był REAL, spotykalem żbysia z wielkim alpejskim plecakiem zapakowanym  ponad głowę. On kupował hurtowo do domu 10kg cukru, 10kg kartofelków, zgrzewkę mleka w kartonie /10-pak/ i do tego mendel jajec i wianek cebuli To razem było około 40 kg towaru. I Zbyniu to targał pieszo do domciu. Jak go za to ochrzaniałem, żeby się tak nie forsował, tłumaczył, że przyjadą wnuczki. Tak, przyjadą wnuczki i wpierdzielą 10kg cukru ! Ech Zbyniu, Zbyniu. Wstydziłeś się chyba przyznać, ze robisz nastawę na zacierek, chłe, chłe. Niedługo się zobaczymy i tam, w niebie, opowiesz mi jak to tam było z tym cukrem, chłe, chłe.

Zbysiu uczył nas wspinaczki skałkowej i wysokogórskiej. Sam brał udział w wielu wyprawach w najwyższe góry świata. Był prawdziwym człowiekiem gór. Kochał je i rozumiał, jednocześnie zachowywał wobec ich potęgi mądry respekt.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                    

Z lewej - Zbyniu w bazie pod Ama Dablam opracowuje mapę ataku na szczyt. Jeszcze nie miał odmrożonych palców. A wówczas wieści docierały do nas przerażające.
Tu Wyglądał jak prawdziwy szerpa, a z tobołami na plecach był prawdziwym, rasowym wspinaczem, niosącym swój dobytek w górę, w górę ... ponad chmury.
Na Jego pokazie z tej wyprawy w C.K.Muza, Zbysiowi został wręczony Jego portret dzieła niedawno zmarłego, równie wspaniałego członka Klubu, Marka Jaglarza.
Pfff... wzdycham, bo ciężko jest myśleć o chwilach, jakie miałem zaszczyt spędzić ze Zbyszkiem. Ale jednocześnie jakaś dziwna radość serce człowieka ogarnia, że dostąpiłem zaszczytu, szczęścia spotkania na swej drodze Tego Wspaniałego Człowieka. Człowieka przez duże"C".
Dziesiątki posiad przy watrze, najczęściej w Strużnicy -  Zbysiu umilał niesamowitymi opowieściami z wypraw górskich. Okraszał swoje wspominki anegdotkami i siurpryznymi zdarzeniami. Pokładaliśmy się do rozpuku. Tak bawił nas On - Zbysiu Kościelny. Pierwszy, najznamienitrzy bajarz klubowy. Teraz tą pałeczkę od Zbynia przejął Tadziu, drugi po Zbysiu bajarz ludowy. W najlepszym sensie tego słowa.
Zbyszek był stałym uczestnikiem naszych "Spotkań z ludźmi gór" odbywającycvh się w C.K.Muza w Lubinie. Po prelekcji zaproszonego gościa były oczywiście pytania z sali. Zbysiu jako wytrawny alpinista zawsze miał woele pytań które przeradzały się w dłuższe Jego wspomnienia. Często musiałem stopować czyli delikatnie zatrzymywać Jego opowieści, bo przygaszały one swoją niesamowitością i atrakcyjnością prelekcję prezentera. Zresztą Zbysiu miał też swoją osobną prelekcję, do której - tu się obleśnie pochwalę - zmontowałem prezentację audio-video z materiałów dostarczonych przez Naszego Kochanego Prelegenta. Prelekcja miała tytuł "Ponad chmury...ku niebu - Ama Dablam". Była to wyprawa w Himalaje X-XI 2005 roku na której to Zbysiu odmroził sobie paluchy w rękach i groziła Mu amputacja. Ale wszystko dobrze się skończyło, lekarze w Katmandu uratowali cenne paluszki Naszego skrzypka.
Kiedy tylko Mu czas pozwolił, czyli gdy nie musiał zabawiać i opiekować się wnuczkami, później prawnuczkami, brał udział w zimowych biwakach na Grzybowej Górze. Długimi wieczorami, przy watrze rozgrzewającej nasze zmarznięte gnaty, Zbyniu snuł opowieści jak to drzewiej bywało. Najczęściej dochodziła godzina trzecia nad ranem i musieliśmy być brutalni. Przerywaliśmy Zbyniowi frapujące opowieści bo trzeba było chociaż godzinkę, dwie, poćwiczyć oczko. Zbyniu zgodliwie człapał do swojego namiocika, zasuwał zamek i w przeciągu 10 minut zaczynał chrapać. Ach, jak On cudownie chrapał. Aż tropik delikatnie drgał w rytm chrapnięć Zbysia. Ile byśmy dali, żeby jeszcze raz zachrapał na biwaku...ech.
Z odejściem Zbigniewa zamknęła się złota karta historii Klubu Górskiego "Problem". Ale Zbysiu żyje w naszych sercach i tam żył będzie wiecznie.
Jak ktoś zechce zobaczyć i dowiedzieć się więcej o Zbysiu, musi pogrzebać w historii, rajdach i innych zakładkach naszej stronki. Jego Osoba przewija się przez całe nasze życie klubowe.
Urna z prochami Zbysia została pochowana w grobie rodzinnym na Starym Cmentarzu Komunalnym  w Lubinie.
Cześć Jego Pamięci.
C.H. admin




XVIII ZIMOWY BIWAK NA GRZYBOWEJ GÓRZE
I tak, zgodnie z wieloletnią, świecką tradycją, wbrew przeciwnościom czasu, Klub Górski Problem wespół z Nadleśnictwem Lubin, przy wydatnej pomocy Agencji CelnejSMS, zorganizował XVIII Zimowy Biwak na Grzybowej Górze. Wzięło w nim udział 30 osób, w tym siedmioro dzieci. Organizatorami tegorocznego Biwaku byli Wawrzyn Snowyda i Bartłomiej Pasterczak. Do pomocy mieli wypróbowanych snajperów trekkerów Kacpra i Dominika. Problemem pierwszym było wzniecenie ognia. Grube, pocięte bale były na wskroś mokre, ale naszym szpecom udało się rozniecić wspaniałą watrę. Jak na fotce. Poniżej na foto jest cała, wspaniała trójca klanu Snowydów, oczywiście pod dowództwem ojca. Staruszek, pykając swoją nieodłączną fajeczkę, od czasu do czasu degustował przywiezione z Gruzji wspaniałe winko i opowiadał o mustangach. Piłem to winko, było znakomite. Pan Prezes Klubu także miał swój wielki wkład w przygotowanie imprezy. Zawsze uśmiechnięty, nawet pomimo tego, że nie mógł trącić się ze mną kufelkiem piwka. Był wozirejem który przywiózł moją przezacną du***pę w te lubińskie knieje. Ja wytrąbiłem jego puszeczkę /żeby się nie zmarnowała/ i miałem się dobrze, chłe, chłe.
Po zagnieżdżeniu się przy watrze i zapoznaniu się /po raz enty/ uczestnicy biwaku poszli północnym trawersem w kierunku szczytu Grzybowej Góry - 2170 dcm npm. Pomimo ciemności, śliskich kamieni, błota i niesprzyjającego wiatru, wszyscy zdobyli szczyt. Po zarechotaniu komandorów i zrobieniu "strażackiego" zdjęcia, grupa szczęśliwie powróciła do bazy. A kamień stoi w swoim miejscu od dziesiątków lat i żadna zadyma jest mu nie straszna. Dzięki władzom Oddzialu PTTK Zagłębia Miedziowego szczyt jest świetnie oznakowany.

Zgodnie z obowiązującymi przepisami, na biwaku zorganizowano punkt dezynfekcyjno sanitarny. Były płyny, husteczki higieniczne i instrukcja poprawnego odkażania rąk i nóg. Organizatorzy zadbali o wszystko. Na stojakach były rozwieszone duże worki na odpadki. Koniecznie musiałem zrobić sobie fotkę z tymi wspaniałymi chłopakami, którzy postarali się utzrymać tradycję zimowych biwaków. Chociaż zima w tym roku była "dupna", grama śniegu, same mokre liście, to stworzona atmosfera wynagra-dzała te niedogodności. Baner Klubu przypominał o czasie jaki minął od powołania do życia Klubu Górskiego PROBLEM, który zrodził się w 1969 roku. Dla większości to już zamierzchła historia. Teraz przyjdzie nam szykować 60 lecie. Załowaliśmy tylko tego, że nie było z nami Norberta Wendego, etatowego przedstawiciela Nadleśnictwa Lubin. Ten gościu ma niesamowitą wiedzę o lesie. Brakowało nam Jego opowieści o lesie, zwierzynie, watachach wilków pojawiających się w naszych lasach. Ale pilne obowiązki zawodowe uniemożliwiły Norbertowi bycia z nami. Szkoda. Dziękujemy i doceniamy współpracę z Nadleśnictwem Lubin.
Bardzo dobrą oznaką angażowania dzieci do wędrówek po lasach, wertepach i góreczkach jest rodzinne uczestnictwo w naszych Biwakach. Ponizej widzimy całą rodzinkę. Jest tatuś trzymający sobie rączki w kieszeniach i wspaniała mamusia. Matka Polka przed sobą trzyma kilkuletnią latorośl, a na plecach dżwiga wypasionego bobaska. Tego nie widać, ale na lewym ramieniu ma jeszcze torbę z termosikiem ciepłego mleczka i jakieś słodkie tutti-frutti dla tatusia, chłe, chłe. Niesamowity, ale chyba sprawiedliwy podział obowiązków.  Tak z mojego punktu widzenia.

Na ognisku wszyscy piekli kiełbaski. Ja bezczelnie wziąłem dwie. do tego chlebuś, musztardka, keczupik. Wszysko podlewane znakomitym browarkiem i inkszymi wyskokowymi, zdrowotnymi napojkami. Mam tu na myśli soki owocowe i wodę z pobliskiego ruczaju. 

Nie obyło się oczywiście bez śpiewu przy akompaniamencie gitary. Zgrana grupa rewelersów, w tym dwie madonny, odśpiewała kilka ciekawych utworów. A stare wygi rechotali na boku o życiu, zdrowiu i d*** Maryni. Teren był oswietlony halogenami zasilanymi z "agregata". Kacper co godzina doskakiwał do niego i polewał, tfu, dolewał gazoliny. Było wesoło. Ja przygotowałem też jakiś poemat, ale nie był on odpowiedni do ssytuacji, bo zawierał tekst o staruchach i kilka ostrych zwrotów, co w obecności dzieci i młodzieży byłoby nestosowne i mało ciekawe. Ale będzie gotowy na zlot gastryków, których na liście członków PROBLEMU nie brakuje, chłe, chłe.

Acha, bym zapomniał. Odwiecznym dobrym, co tam dobrym, wspaniałym i smakowitym zwyczajem jest poczęstunek szarlotką. Osobiście upiekła go para znanych cukierników Agatka i Michał Wejksznia /Wejkszniowie/. Nie da się opisać niebiańskiego smaku tego ciasta. Gorące, prosto z blachy, posypane cukrem puderkiem rozpieszczało nasze oczy, nos i śliniawki. Ja to mam pecha, bo dostał mi się wyjątkowo malusi kawałeczek. Taki 3x3cm. Ledwom go zaczął delikatnie podgryzać, a łuny się skończył. O żesz ty! W tym miejscu muszę pochwalić Wawrzyna, który maczetą do patroszenia dzików precyzyjnie poćwiartował tą małą blaszeczkę jabłecznika, przez niektórych szarlotką zwanego. Mam pomysł taki, żeby zebrać pieniążki i kupić Agatce jakąś większą blaszkę, bo te, które przywozi, są coraz mniejsze. Wszystko się ściera, także metal blachy. Serdeczne dzięki Agatko za utrzymanie tradycji i mękę przy zaczynianiu tego boskiego placuszka. Tak trzymaj. A Michał niech nie żałuje pudru. Następnym razem będę Was wyglądał na drodze i już na dojeździe chapnę większy kawałeczek. Bo mi się po prostu należy ! Chociażby za samo wychwalanie pod niebiosy tego smakowitego placuszka... w mordę!

Blacha została ogołocona do ostatniego okruszka w 15 /słownie-piętnaście/ minut. Wydaje mi się, że Kamil szarpnął dwa kawałki. To perfidny skrytożerca szartotek, chłe, chłe. Ale też ma swój duży wkład w naszą wspólną watrę.

Po igrcach wśród dębów i świerków elita zmordowanych traperów legła w namiotach na sen sprawiedliwy aczkolwiek nerwowy, pełen lęków przed dziczą. W nocy słychać tylko było pochrząkiwania buchtujących dzików, pohukiwania puszczyka, prawie bezszelestnie przemykającą się watahę wilków i smętne bączki wydobywające się spod śpiworków, chłe, chłe.  Wypadków i rękoczynów nie zanotowano. Las pozostawiono w stanie pierwotnym.

Rano cały teren uprzątnięto, śmieci wywieziono, ognisko wygaszono. XVIII Zimowy Biwak na Grzybowej Górze przeszedł do historii. Pozostały po nim fotki na smartfonach, wspomnienia i siermiężna relacja na stronce klubowej.
My, biwakowicze, w sobotni wieczór bawiliśmy się przy opgnisku, śpiewaliśmy, żartowaliśmy, cieszyliśmy się swoim towarzystwem i obżeraliśmy się pieczonymi kiełbaskami. Nikt nie przypuszczał, że za dwa dni, za naszą wschodnią granicą rozpocznie się bestialska WOJNA.
text nieautoryzowany - admi
XX-lecie wejścia na Grzybową Górę 10.09.2022R.

XIX Zimowy Biwak na Grzybowej Górze 4.02.2023 r.

I tak to już mamy następny, XIX Zimowy Biwak na Grzybowej Górze za sobą. Jak poprzednio, organizatorzy spisali się na medal. Złoty medal. Pogoda nawet dopisała, nie rzucało z nieba żabami, nie było szkwału ani innych wichrów zrywajacych onuce z nóg. Jak co roku na biwak przybyli starzy nestorzy klubowi oraz młoda gwardia przyszłych kontynuatorów imprezy na Grzybowej Górze. Byli też całkiem młodzi zdobywcy tego "monumentalnego" wzniesienia najwyższego w naszym powiecie.
Nieustającą opieką i pomocą od lat wykazało się Nadleśnictwo Lubin, które wspaniale współpracuje z naszą grupą, zabezpieczając paliwo do watry i udostępniając nam pole biwakowe wraz z przyległymi buszami.
Przy cieple ogniska mogliśmy ogrzać swoje gnaty i w żarze płomieni upiec pyszne kiełbaski. Były oczywiście też do popicia różne "oranżadki", limoniadki i takie tam...





Stara gwardia bardzo lubi się fotografować i pozuje do zdjęć jak wytrawni aktorzy z Hollywoodu, chłe, chłe.

Z ciekawym, pouczającym referatem wystąpił twórca idei Grzybowej Góry i monumentalnego kamienia Marian Hawrysz.

Agatka już teradycyjnie /a ta tradycja sięga już ubiegłego wieku/ zademonstrowała cud-mniód-malinę jabłecznik inaczej szarlotką zwany. Towarzystwo tak szybko opendzlowało to dzieło sztuki cukierniczej, że nikt nie zdążył zrobić fotki. Ech !

Śpiewy i pogaduchy trwały do późnych godzin nocnych. Śmiałkowie udali się do swoich namiocików na pełną trwogi noc w głuszy leśnej, reszta podwodami wyjechała do swoich gawr w mieście. Żałuję szalenie, że nie mogłem być na biwaku, ale to ze względu na wielką niemoc i boleści w członkach mych starczych.
W przyszłym roku odbędzie się jubileuszowy, bo już XX Biwak Na Grzybowej Górze, o którym już dzisiaj myślimy.

*******************************************************
17.01.2024r. zmarł Zygmunt Kaniewski
Był wieloletnim członkiem naszego Klubu, brał udział w niezliczonych rajdach KGHM, złazach i zwykłych wyrypach. Uczestniczyl często w organizowanych w Muzie przez nasz Klub Górski Problem "Spotkaniach z ludźmi gór".
Był wspaniałym kompanem naszych klubowych spotkań, posiadów przy watrze czy wieczornych śpiewach w schronis- kach.  Spokojny, roztropny, zrównoważony i jednocześnie wesoły, Zygmuś był człowiekiem, w którego towarzystwie miło się spędzało czas we wszelakich okolicznościach. Dopiero jak odszedł na wieczną wędrówkę po niebiańskich górecach, doświadczyłem wielkiej straty, fizycznego bólu, smutku i wielkiego żalu. Już Drogi Zygmuncie nie trącimy się kufelkiem z pianką, nie usłyszę Twoich jakże mądrych i rozważnych słów, nie pośmiejemy się perliście, nie uśmiechniesz się do mnie...  ech. Samo przebywanie przy Tobie, bez zbędnej gadki, w ciszy, napełniało mnie jakąś nieokreśloną energią i radością z samego faktu bycia przy Tobie.
Na zawsze pozostaniesz w naszych sercach, a ja codziennie będę przywoływał wspomnienia o Tobie, o Człowieku dobrym,  przyjacielskim, bezkonfliktowym i jakże życzliwym drugiemu człowiekowi. Dzięki Ci za to, że stanąłeś na mojej ścieżce życia i pozwoliłeś mi czerpać z Twojej skarbnicy wiedzy, naśladować Twój stoicki spokój i radość życia. Cześć Jego Pamięci.
Crazy Henry.
*******************************************************
XX Zimowy Biwak na Grzybowej Górze
Już dwudziesty raz,3.02.2024 roku w borach Nadleśnictwa Lubin odbył się zimowy biwak na Grzybowej Górze. Tradycyjnie wszystko odbywało się w blasku watry do którego bierwiona dostarczyło nasze nadleśnictwo. Zgodnie r probramem o godzinie 19.00 wyruszono zwartym peletonem na szczyt do historycznego kamienia, którego w ubiegłym wieku na wierzchołek góryt przytargał Marian Hawrysz - wieloletni prezes Oddziału PTTk w Lubinie.
Na szczycie wygłoszono mowy okolicznościowe i pośród hichów-śmichów powrócono na mierjsce biwakowe. Oczywiście nie obyło się bez przepysznej zupki grzybowej z p-ajdą wiejskiego chleba z chrupiącą skórką. Nowum podczas imprezy było wyświetlenie slajdów i filmików na ekranie. Wspominano zeszłe Zimowe Wejścia i koleżeństwo którego w tym roku zabraklo. niestety. Pandemia, starość, obowiązki i wypadki losowe przetrzebiły nasze szeregi i stali zdobywcy nie mogli na zew organizatorów przybyć na polanę. Ale swierki i sosny jak zawsze szumiały i dało się słyszeć ciche melodie dawniej spiewanych piosenek turystycznych górskich.

W tym roku uczestnikow było 55 osób, razem z drobnicą, która, mam nadzieję, jak dorośnie to zasili szeregi Klubu Górskiego Problem i będą kultywować wspaniałe tradycje wypraw górskich, rajdów, złazów i spotkań przy watrze.

Ze starej "gwardii" dało się zauważyć Tadzia Zacz-, Dżozefa Men-, Krzysia Snow-, Anię Jag-, Michała Wej-, Dominik Ziem-. Pełnych nazwisk nie piszę ze względu na RODO-SRODO, czy jak mu tam. Od lat jedną z pysznych tradycji jest poczęstunek niebiańskim jabłecznikiem upieczonym prze Agatkę Wej-. Niestety, obowiązki opiekuńcze nad gromadka prawnucząt zatrzymały Agatkę w domu, ale dzielny Michał, przedzierając się z blachą placuszka przez chaszcze, dotarł do ogniska z nietkniętym wypiekiem. Strasznie ubolewam nad tym, ze nie dane mi było zrobić chociażby gryza i zatopienia się w ekstazie zapachu i smaku szarlotki... ech. 
Szkoda wielka, że aura nie była zimową ale jesienną i zamiast zadymki, pod butami szumiały zeszłoroczne liście.

Na koniec wypadałoby podziękować pomocy Nadleśnictwu Lubin, które od dziesięcioleci z pełnym zrozumieniem potrzeby wspierania turystyki wyudatnie pomaga nam w tym zbożnym dziele, jakim są Zimowe Biwaki oraz inne imprezy na Grzybowej Górze. Mam nadzieję, że w przyszłym roku na "Biwaku" będzie więcej starszyzny klubowej i więcej śpiewów przy akompaniamencie górskiej, wysokostrojnej gitary. Hej!

*******************************************************************



 
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego