2010-2013 - KLUB GÓRSKI PROBLEM

Idź do spisu treści

Menu główne:

2010-2013

RAJDY

2010


Rajd KGHM "KLETNO 2010"


Na rajdzie stanowiliśmy jeden, doborowy baon wojsk "mięszanych" różnistych formacji. Oczywiście, w skład jednostki wchodziły specjal-ne, żeńskie kompanie szyb-kiego reagowania, umilające siermiężne życie żołnierza frontowego, oraz świadczące ostatnią posługę dogorywającym, w postaci doustnego podania  piersi... tfu, pardon... piersiówek.


Szlak wiódł momentami po asfalcie, szutrze i kocich łbach, ale najczęściej po cholernych wiatrołomach i bez ścieżek, bo Tadzio chcial nas doprowadzić do jakiejś cholernej, przedwojennej chatki traperów. Pomylił drogę i musieliśmy naprawdę mocno buksować po rozpadliskach, zwaliskach i usuwiskach.

Przechodziliśmytakże przez brody. Zerwane mosty, po powodzi były szybko odbudowywane i to z lepszym pomyślunkiem, bardziej przepustowe i wytrzymałe. Na popasach /fot. poniżej z prawej/, nasz Jarecek - zapalony gitarzysta basowy- nawet w czasie szamania kanapki z salcesonem ozorkowym ćwiczył nowe chwyty i akordy. Ten facecik jest niesamowity.

Na szlaku czychały na nas jadowite i agresywne gady, których w tym roku było zatrzęsienie. Jednak niektórzy, nie zważając na zagrożenie, wylegiwali się w jagodowiskach, kontemplując wspaniałe widoczki i bezwiednie smarując porcieta na zadniej części rozgniecionymi jagódkami.

Szlak nie tylko prowadził traktem dla furmanek, ale momentami był też sakramencko upierdliwy, jak na rajd przystało. Na Śnieżniku postawiono kilka stołów z ławkami dla zdrożonych turystów.
po zejściu do bazy rozpoczęła się watra pod gwiazdami.
Wieczorem mogliśmy wyciągnąć kopyta po mozołach wyrypu rajdowego.

Za lodówkę "robił" chobok po farbie, do którego zimną wodę czerpano z ruczaju. Przy ognisku oprócz śpiewów i muzyczki była też chwila siermiężnej poezji, autorstwa i wykonania Crazy Henry'ego. Pułezja strawna dopiero po 4 piwku.

W czasie wieczornicy wojsko odbieralo odznaczenia od samego generalissimusa. Zamiast salutować, co było niebezpieczne, gdyż w upojeniu można było by sobie oko wydziubać paluchami, wszyscy bez względu na płeć i orientacje sexualne cmokali jenerała w ruku. Tfu!

Przed wejściem na plac apelowy, który był miejscem zakończenia rajdu, cały batalion utworzył czwórki i krokiem defiladowym wmaszerowal przed estradę. Żeby pospólstwo i cała ta cywili banda z innych plemion poznała, co znaczy PROBLEM, zademonstrowaliśmy wiązankę tańców frontowych, ludowych i operowych, "Jeziora Łabędziego" nie wykluczając.

Poniżej na 4 fotkach: Po rajdowych manewrach wojsko zasiadło pod namiotami do koryta. Było dużo, treściwie czyli tłusto i smacznie. Generalicja już obmyślala nowe zadania dla baonu, bo znaleźliśmy się w NATO i trzeba innym okiem spojrzeć na to i tamtoto. Spocznij! Do następnej mobilizacji.

2011

 

Rajd 50-lecia KGHM - Szklarska Poręba. Ten rok był wyjątkowy ze względu na wspaniałą rocznicę 50-lecia istnienia Kombinatu. Niespo-tykana ilość 1255 uczestników rajdu przemierzała szlaki Karkonoszy. Nasza ekipa do-tarła aż do źródeł Łaby. Na zakończenie, jako,że to jubileusz nie poskąpiono mięsiwa, ogórców małosolnych, ciast i smalcu z wielkimi skwarami. Aby te tłustości strawić, dano nam morze przedniego piwa. To deczko malo....O! Ocean, to już byłoby cóś...


Jak na PROBLEM przystało, wieczory spędzalismy na śpiewie i muzykowaniu. Trzech gitarzystów - Marek, Andrzej i Wiesiu, akordeonista Zbyniu i siermiężny skrzypacek Crazy Henry wygrywało górskie i turystyczne melodie, a chór osiągnął swoje apogeum maestri. Dla poprawienia barwy głosu co kwadrans przepłukiwalismy gardziołka "leczniczymi" nalewkami Józefa. Święty człowiek, robi cuda!



Niestety, w górach nieraz musimy udzielić natychmiastowej pomocy przedlekarskiej. Tylko znajomość technik ratowniczych pozwoliła nam uratować zemdlonego staruszka, który przecenił swoje siły i "nie wyrobił" kondycyjnie. Ale wszystko skończyło się bardzo radośnie. Po pół godzinie odpoczynku, napojony i nakarmiony z naszych strategicznych zapasów, facet pogalopo-wal w dół, ciągle dziękując i machając nam z oddali kijami.

2012

 

  Rajd KGHM "Radków". Który to już rajd, który to już raz przemierzamy te same szlaki sudeckie? I za każdym razem odkrywamy coś nowego. Czy to będzie arhitektura, krajobraz, flora czy fauna, zawsze cieszyć będzie nasze oczy swoistym pięknem, kolorytem i niezgłębioną tajemnicą istnienia.

Wszystko odradza się corocznie, tylko my jakoś nie możemy odrodzić w sobie sił witalnych sprzed lat, kiedy to jak młode kozice przeskakiwaliśmy przez wiatrołomy i kamoloty. Ech... starość. Starość? Dopuki cokolwiek nam się chce i gruczoły buzują, zmuszając do wędrówki w góry, doputy starość w odwrocie. Poniżej: skalki radkowskie zawsze były, są i będą piękne.


Nie mogliśmy nie wejść do Bazyliki Wambierzyckiej. Ten zabytek i sanktuarium jednoczxeśnie, zawsze urzeka swoim pięknem i jakimś niesamowitym oddzialywaniem na podświadomość ludzi w nim goszczących. Potem poszliśmy Drogą Męki pańskiej na Kalwarię, sprawdzić, czy stoją tam jeszcze spiżowe dzwony. Stały! W dzisiejdxych czasach boomu na metale kolorowe, kiedy to złodzieje kradną wszystko, od trakcji kolejowej począwszy, na płotach ogródków dzialkowych kończąc, boimy się o tyyyle ton drogiego stopu.
Na foto nasza ekipa. Ale gdzie podziała się pozostała piętnastka? Dalibóg nie wiem...


Przez gąszcze, skaly oślizłe, strumienie rwące i rozpadliny, przedzieraliśmy się pełni obaw. Przyroda nie toleruje amatorszczyzny i karze śmiałków, ale my - "zawodowi" trekkerzy, pokonaliśmy czychające zewsząd zagrożenia...A tak naprawdę, to spacerek po naszych małych góreczkach, ale jakże bardziej ukochanych od ścieżek alpejskich, tybetańskich, andyjskich czy innych, bardziej egzotycznych i wyższych wznioslościach.

Uświęconym wieloletnią tradycją zwyczajem jest, że wieczory są kwintesencją i podsumowaniem każdego naszego dnia rajdowego. Rozprawiamy o przebytym szlaku, zaobserwowanych ciekawostkach natury i zmianach w biotopie regionu. A potem szał, śpiew i taniec. Mamy to wielkie szczęście, że wśród nas jest aż tylu muzyków. Pięć gitar, akordeon, dwoje skrzypiec, kontrabas i laga góralska nabijająca rytm. A nasze dziewczęta tak śpiewają, że klękajcie narody. Tak, tak, to żadne pieprzenie o Szopenie, pisanym Chopin. Frycek mu było. O tym 4 fotki poniżej.

W Naszej grupie klubowej jest wielka swoboda i tolerancyja. Jedni balują na maxa, inni oddają się hazardowej grze w kości. Niektóre z niewiast są tak zmęczone całodziennym wyrypem i wieczornymi baletami, ze idą kulturalnie spać. Spójżcie na tą przecudnej urody Elunię P. W świerzością pachnącej pościeli z kory, na regionalnym łużeczku ciosanym ze smreków górskich, w chałupie pachnącej żywicą. Czyż może być bardziej poetyckie zdjęcie wyrafinowanej turystki? Tu wyszło moje chamstwo. Śpiąca dziewicę /?!/ bestialsko obudził błysk mojego flesza. Przepraszam Elu P, ale jako artysta fotografoman, nie mogę się powstrzymać przed uwiecznianiem piękna. I pokazuję to piękno innym, także w ramach instruktażu, jak powinno się fotografować śpiące kobiety, aby wyrwane ze snu śmialy się do Was Chłopcy, a nie rzucały  butami i niewybrednymi epitetami.

Foto poniżej: Ostatnie piwko i odpoczynek przed wyrypem w kierunku polany na której nastąpiło zakończenia rajdu. Dla wędrowca nie ma nic lepszego niż dobre, wygodne buty, schronisko z ławeczką obserwacyjną na zewnątrz i zimny browarek. Na zakończeniu nasza koleżanka Basia ostro ciągnęła smoka i wygrała wspaniałą nagrodę.

Koryto było wspaniałe. Karkóweczki, kielbaski z grilla, grule z ognia i suróweczki, ogóreczki małosolne. Wszystko podlane przednim browarkiem, nasyciły każdego rajdowicza. Bardzo łakomi i żarci dopychali pajdami wiejskiego chlebka ze smalcykiem, skwarami i musztardą. Tadziu "wciągnął" aż trzy kromy. Tak to się dzieje, jak ma się "wypasioną" emeryturkę górniczą, kurde.

2013

 

Rajd KGHM - Jakuszyce 2013. Na tym trzydniowym rajdzie było ogółem 580 osób, w tym 48 członkow i sympatyków Naszego Klubu. Bazą wypadową był osrodek Złoty Potok Resort nad Jez. Złotnickim. Domki ROMA full wypas. Kuchnia z lodówką /pełną napojów wyskokowych/ i piekarnikiem, sztućce, gary, rtv, łazienka, klima. do restauracji 40m, do wody 50m. Na zewnątrz każdy domek mial grilla i stół z ławkami, worek na śmieci /puszki, butelki/ Polecamy.
foto z lewej: znaczek rajdowy, metalowy, na śrubkę, w barwach miedziowego koncernu.
foto poniżej: domki, w których "się dzialo"!!! Łoj, co tam się dzialo! Niedyskretnym będąc powiem, że przez dwie noce dzieliłem łoże rui i poróbstwa z samym Szwedem. Kocham Skandynawię. W dodatku Jaro miał bukłak z wyśmienitą nalewką...

W piątkowy wieczór, zgodnie z "wielowiekową" tradycją, przez kilka godzin graliśmy i śpiewalismy nasze ulubione piosneczki rajdowe. Siłą pięciu gitar i skrzypeczek tworzylismy unikalną grupę muzyczno-rajdową. Kierowniczka restauracji oddała nam we władanie prawie cały lokal. Zadbała też, aby lodówka baru była na bieżąco uzupełniana wspaniałym piwem lwóweckim, które chłeptaliśmy w przerwach, aby ugasić śpiewaczy żar gardeł naszych. Było niebiańsko dzięki naszym Dziewczętom, które piały jak divy z La Scali.

Sobotni wyryp rozpoczęliśmy w Leśnej, gdzie Andrzej "Łoś" zaprowadził nas do domu w którym spędził swoje szczęśliwe dzieciństwo. Były chwile wzruszenia, spotkanie z żyjącymi jeszcze kolegami z podwórka, łzy szczęścia. Z Leśnej, przez zaporę elektrowni żółtym szlakiem wędrowaliśmy do Zamku Czocha i dalej w kierunku Gryfowa Śląskiego.
Szlak w tych dniach pomimo pozorów był dość niebezpieczny ze względu na niedawną powódź i bardzo wysoki stan Kwisy. Najmłodszą uczestniczką Rajdu była dziesięciomiesięczna Elżuńka. To cudowne dziecko do wszystkich się uśmiechało, nawet do mojej strasznej, mechatej facjaty. Oczywiście najbezpieczniej miala na plecach swojego dziadziusia Krzysia, pocącego się ze świadomości niesienia najcenniejszego skarbu klanu Snowydów.

Na Zamku trafiliśmy na "Świeto Zamku Czocha". Festyn zorganizowany był wspaniale. Husaria, magnaci, szlachta zaściankowa, białogłowy w kreacjach, rycerstwo. Straż pożarna z Olszyny serwowała darmową grochówę i bigos. Jadłem - superowe!!! Zamożniejsi z naszej grupy degustowali pierożki w karczmie zamkowej, popijając je piwem lwóweckim. 20 pierogów w 5 rodzajach z przypiekaną cebulką i słoninkowymi skwareczkami z polskich świnek "tylko" 3 dyszki.
Niestety, dalszą wędrówkę przerwała nadciągajaca burza gradowa i powrót był już BOVĄ, awaryjnie ściągniętą z naszej bazy wypadowej.

Sobotni wieczór był pokazem wielogodzinnej, koleżeńskiej wesołości. Pięć instrumentów strunowych, to ewenement na skalę Złotego Potoku i całego cieku Kwisy. Nigdy nie było tutaj tak umuzykalnionej grupy. Śpiewy i tańce, hulanki swawole trwały do godziny 3:00. A wszystko podlewane "lwóweckim" i 20x50g w trzech turach...może czterech. I dzięki mikroklimatowi nikt rano nie miał kopfszmercen. NIKT!

Zakończenie Rajdu KGHM - Jakuszyce 2013 odbyło się na Polanie Jakuszyckiej. Zawsze profesjonalnie zorganizowane, z dużą zadaszoną sceną, aparaturą nagłaśniającą, jupiterami. Wokół rozstawione stoły biesiadne dla rajdowiczów i punkty żywnościowo - piwne. Na początku nasza Asocjacja Starych Łosi dała 45-minutowy koncert piosenek turystycznych. Owacjom i wiwatom nie było końca. Występ tak się spodobal publiczności, że w dwóch półgodzinnych przerwach występu zawodowej kapeli góralskiej z Zakopanego nasze Łosie dały bisy.

W konkursach występowali nasi klubowicze. Magdzia Stawik za odtańczenie ognistego obertasa zbójnickiego otrzymala I nagrodę Janosika-rozbójnika a Edziu wygrał 3-litrowy antałek niesamowicie smacznistej nalewki miodowej, wykonany przez samego Krystka Sabałę, praprawnuczka Jana Sabały Krzeptowskiego. Napój rozpito sprawiedliwie, puste naczynie zwrócono.

W konkursie na piosenkę rajdową nasza grupa zwyciężyła, zdobywając Nagrodę Prezesa PTTK w postaci 72 "żywców". Skąd taka liczba? KGW! Wypito oczywiście wszystkie ze smakiem, boć to przecież nagroda, a z nagród się nie rezygnuje, prawda? Prawda.
Poza konkursem zmuszono nas do wykonania trzech bisów. Trio rewelersów: Juziu, Edziu i Wiesiu intonowalo pierwsze frazy a chór, jakby echo w Tatrach, odpowiadał gromkim przyśpiewem. Widownia szalała z zachwytu.

Nasze Dziewczęta rozpoczęły pląsy do piosenek Łosi, porywając do tańca dziesiątki rajdowiczów z innych grup zakładopwych. A przed końcem pieprznął piorun, zerwała się burza, co nie przeszkodziło naszym syrenom kontynuowanie tanów.

Pod parasolami nic nie zakłócało wesołej zabawy. Ciepły deszczyk studził rozgorączkowane towarzystwo. W czasie powrotnej jazdy z nieba waliło gradem i wiadrami wody. Po rajdzie ukazały się artykuły w różnych mediach. Wspomniano naszą niesamowitą grupę w TV i gazetach regionalnych. Miło.


44 Rajd Górników Miedzi - Jagodna 2013.

Rajd odbył się w dniach 4-6.10.2013r. i prowadził szlakami Gór Orlickich i Gór Bystrzyckich. Zakończenie Rajdu odbyło się przy Schronisku Jagodna w Spalonej. Członkowie naszego Klubu cały rajd przebyli i przeżyli w towarzystwie wspaniałej grupy turystycznej "Włóczykije".
Trasa pierwszego dnia wiodła z Granicznej przez: Cihalką wieś, Oleśnice v.Orickych horach, Orlicę /1084m npm./ Polomsky kopec, zielony Garb, Masarykową chatę do Zieleńca. W drugim dniu wyruszyliśmy z Poniatowa przez Jagodną /977m npm/ Sosin, Spaloną do wsi Jagodna na miejsce zakończenia. Przez cały czas trwania rajdu pogoda dopisywała, z nieba nie rzucało żabami i skwar także nie dawał się we znaki. Wypadków nie zanotowano poza otarciami pięt do krwi tętniczej u niektórych trekkerek.

grupa PROBLEM

Przedstawiciele KG PROBLEM przed Schroniskiem Jagodna. Z tyłu widać logo głównego sponsora rajdu - "Fundacji Polskiej Miedzi", bez której szczodrobliwości, tak wspaniałe imprezy nie dochodziłyby do skutku. Piąty od lewej /w strasznym, czerwonym "celindrze-czapeczce" to Komandor Rajdu -Marian Hawrysz, jednocześnie prezes Oddzialu PTTK "Zagłębie Miedziowe" w Lubinie.
Koło niego Crazy Henry, facet, którego od 50 lat nikt nie widział na rajdzie w długich portkach. Deszcz, mróz, zawieja, ten old boy zawsze zasuwa w skautowskim przyodziewku".

foto z prawej: Prezes Klubu Turystyki Pieszej "Włóczykije" -Eugeniusz Paszkiewicz, facet cholernie miły i pracowity na naszym wyrypie. W środku swobodnie stoi sobie Elżunia - pierwsza żona Crazy Henry-ego ps.Grzybogór.  Z prawej, w pełnym uśmiechu - przewodnik sudecki Mirosław Szcześniak, który wspaniałą polszczyzną informował, instruował, szalenie ciekawie opowiadał o wszystkich ciekawostach penetrowanego przez nas regionu.

Szlakiem czerwonym z Orlicy na Zielony Garb i do Masarykowej chaty na browarek cesky. Momentami, pomimo zapory leśnej, duło niemiłosiernie. Chociaż to był początek października, dawało się odczuć pierwsze podmuchy nadchodzącej zimy. Mnie /H.O. - Heniuś/ to rybka. Zawsze na rajdach dymam w krótkich spodenkach bojowych.

 
 
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego